Nie jest łatwo żyć w świecie „normalnych” ludzi, którzy traktują biegaczy niczym wariatów. Każdy z nas, biegaczy startujących w zawodach doskonale zna ten kanon pytań i sentencji. „Po co biegasz?”, „Czy ktoś Ci za to płaci?”, „Krzywdę sobie zrobisz”, „Na stare lata będziesz jeździł na wózku”, „Na ile ten maraton?” ;) Aby podnieść te dywagacje do wyższego levelu znienormalnienia, trzeba przeżyć serię pytań i rozdziawionych paszczy na wieść o tym, że ktoś może jechać 18 tysięcy kilometrów w dwie strony, tylko po to, żeby przebiec sobie 42,195km. Reakcje są te same, niezależnie czy rozmawiasz z postronnym Polakiem, Japończykiem, czy innym Klingonem. Czy w świecie konformistów jest miejsce dla nas? Ludzi, którzy mają cel? Zapraszam do lektury.

Maraton w Tokyo dla niezorientowanych wydaje się czymś kosmicznie odległym, niczym sny o Atlantydzie. Natomiast dla ludzi z pasją i jasno określonymi celami jest to tylko kolejne marzenie do zrealizowania. Jeśli coś jest naprawdę Waszym marzeniem, to choćby nie wiem co, znajdziecie sposób by je zrealizować. Jeśli nie, to znaczy, że nigdy nim nie było. W 2013 roku, przez zupełny przypadek udało mi się zdobyć okazyjnie pakiet na Berlin Marathon – najszybszy maraton na świecie. Bardzo szybko okazało się, że niczym ludzie chorujący na autyzm, ja również nie potrafię zostawić „roboty” niedokończonej. Skoro Berlin jest jednym z wielkiej szóstki World Marathon Mayors, to trzeba krok po kroku skompletować je wszystkie. Tym większa w tym frajda, że skompletowanie poszczególnych elementów układanki jest dosyć skomplikowane i wymaga niezłej gimnastyki (umysłowej). Oprócz potrzebnego szczęścia, aby dostać szansę udziału w tych zawodach (losowanie), należy też rozsądnie podejść do kalkulacji kosztów takich wypraw. Pesymiści zaczną pewnie od przeliczania tych wszystkich wyjazdów na cenę za kilometr biegu. Optymiści znajdą we wszystkich tych wydarzeniach jakiś bezcenny powód dla którego się tam znaleźli, w konkretnym miejscu i czasie. Wszak w życiu piękne są chwile… W Chicago w 2014 roku przeżyłem najpiękniejszy wschód słońca, które 15 minut przed startem maratonu wzeszło nad jeziorem Michigan. Odwiedziłem też kilka wyjątkowych miejsc, obejrzałem mecz NHL i poznałem wspaniałych ludzi. W Nowym Jorku w 2015 usłyszałem zaś piękną rozmowę między dwiema maratonkami z Polski w wieku 50+, o tym, że ludzie, którzy nie mają pasji, żyją życiem innych, co jest w pewien sposób przerażające. Oprócz tego, Antonio Banderas przygrywał nam z balkonu na gitarze w czasie maratonu, a pewien znany bloger wyciągnął mnie na Broadway, co okazało się być jedną z najlepszych inwestycji w rozrywkę w moim życiu J Jeśli ktoś zapyta, po co jechać do Tokio to przychodzi mi do głowy przynajmniej kilka dobrych powodów:

 

  1. Można poprzybijać piątki – tam można bić rekordy wszechczasów. Każdy Japończyk będzie zachwycony możliwością „zbicia z Wami piony”. Przykładowo miesiąc wcześniej biegnąc maraton na Maderze, piątki nie przybiłem ani jednej. Ludzie patrzeli jak na wariata.
  2. Można najeść się czekoladowych emememsów za free! – no dobra, nie za free, trzeba dobiec do 32 i 38 kilometra. Niemniej jednak,  to jeden z tych momentów kiedy człowiekowi łzy zbierają się w kącikach oczu i już żadne biegowe czasy go nie interesują.
  3. Szacunek ludzi ulicy – jakkolwiek to brzmi, tak właśnie jest. Przeciwnie do znanych nam kanonów europejskich, w Japonii każdy szanuje każdego. Nikt nie patrzy na status, majętność, możliwości rozmówcy. Każdemu jednakowo należy się taki sam szacunek. No dobra, jeśli jesteś Białym turystą i potrzebujesz pomocy, to nim się obejrzysz zleci się do Ciebie na ratunek tłum pomocnych Japończyków.
  4. Jakość – od jakiegoś czasu wielokrotnie słyszałem, że kto raz pobiegnie jakikolwiek japoński maraton, ten będzie go uważał za organizacyjny wzór. Ja miałem już takie doświadczenie sprzed 15 miesięcy, kiedy dane mi było pobiec przecudowny maraton w miejscowości Kanazawa. W obu przypadkach organizacja, zaangażowanie kibiców i wolontariuszy stały na mistrzowskim poziomie. Poziomie na którym można się wzorować.
  5. Można zderzyć się z prawdziwym światem Zombie i zmienić podejście do życia – o tak, to jest idealny przykład świata w którym ludzie żyją w Matrixie. Oglądając relacje międzyludzkie w metrze, pociągu, restauracjach, człowiek zauważa, jak bardzo ludzie są zniewoleni przez świat smarfonów, fejsbuków, selfiaczków i tym podobnych. Jeszcze większy szok można przeżyć, gdy dosłownie 10 metrów za maratońską metą jednego z największych biegów na świecie, większość biegaczy wyciąga telefony i rozpoczyna serię twitów, postów, selfie i tym podobnych. Nie zważając nawet na to, że przeszkadzają innym. Tutaj dochodzimy do kontrowersyjnego tytułu na temat „smutnego maratonu”

Było mi bardzo przykro, gdy na mecie biegu jedynymi uśmiechniętymi maratończykami byli Europejczycy i Amerykanie. W którą stronę by nie spojrzeć, nie dało się dostrzec ani jednego japońskiego biegacza z uśmiechem na twarzy. Wszyscy z głowami spuszczonymi na kwintę, milczący, posępni. Wyglądało to niczym orszak pogrzebowy. Był to dla mnie ogromny cios. Zderzenie ze światem ludzi którzy nie cieszą się z tego co ich właśnie spotkało. Ukończyli przepiękny maraton, w tłumie pozytywnych ludzi, w czasie fantastycznej pogody. Po raz kolejny mogli się sprawdzić, przeżyć te wyjątkowe chwile, dotrzeć do mety w zdrowiu. Niestety. Wygląda na to, że gdzieś w środku Ci ludzie są niczym Samuraje, którzy w z żalu najchętniej popełniliby Seppuku. Być może uznają oni, że jeśli nie pobiją swoich maratońskich rekordów, to nie ma powodów do radości? Nie wiem, nie śmiałem pytać, bo tak bardzo mnie to dotknęło. W biegowym świecie który znam, zarówno bieg jak i dotarcie do mety (w zdrowiu) wiążą się z pełnią szczęścia. Z radosnym obrazem który znam z wielu innych maratonów które ukończyłem.

Jak to się robi? Droga do Tokio

Po pierwsze, szczęście w losowaniu. Co roku wszyscy chętni do startuw tym wyjątkowym maratonie muszą zgłosić chęć udziału poprzez zapisanie się do loterii. Mnie udało się dopiero za czwartym podejściem. Nic w tym dziwnego, gdyż biorąc pod uwagę stosunek liczby miejsc do liczby chętnych okazuje się, że szansa na bycie wylosowanym wynosi około 10%. Jeśli więc już trafi nam się jak przysłowiowe ziarno ślepej kurze, to już nie ma odwrotu ;) Są jeszcze komercyjne sposoby załapania się do udziału w tych zawodach, ale wymagają poniesienia bardzo znacznych, nieadekwatnie wysokich kosztów. Ta droga mnie nie interesowała.

Po drugie, dobre towarzystwo. Wiadomo, samemu może być trochę nudno. Na szczęście nie jest trudno szybko namierzyć innych biegowych „szaleńców”, którzy również mieli szczęście w losowaniu. Alternatywnie, zawsze można próbować wyciągnąć na naszą eskapadę rodzinę, czy znajomych, którzy nie biegają, ale np. świetnie kibicują ;) Nie da się też ukryć, że o wiele lepiej dzielić koszty na większą liczbę uczestników.

Po trzecie, dobry przegląd sytuacji. Grunt to cierpliwość i poszukiwanie sensownych rozwiązań. Zadziwiająco często ludzie nie zastanawiają się nad tym ile godzin spędzili na zarobieniu określonej sumy pieniędzy, gdy przychodzi do ich wydawania. Często odrobina cierpliwości w poszukiwaniach pozwala nam zaoszczędzić sporo grosza. Wszak znacznie rozsądniej jest zrealizować np. trzy marzenia w cenie jednego. Na samych biletach lotniczych można zaoszczędzić od 500 do 1500zł jeśli trochę pokombinujemy i będziemy mogli się pokusić o małą elastyczność w wyborze lotniska z którego będziemy ruszać w drogę.  Nie wymądrzając się, nie trzeba być Rockefellerem, aby móc sobie pozwolić na taki wyjazd. Przelot + kilka noclegów + przejazdy metrem/koleją + wpisowe za maraton + kieszonkowe spokojnie można zamknąć w mniej niż 3 tysiącach złotych dla 1 osoby. Jeśli ktoś ma trochę więcej czasu, to dokładając tysiąc złotych więcej, będzie w stanie zwiedzić większość najciekawszych miejsc w Japonii przy użyciu tzw. Japan Rail Pass, czyli karnetu dla obcokrajowców upoważniającego do przejazdu wszystkimi pociągami na terenie Japonii. Jeśli więc odłożymy dziennie 15 zł, czyli cenę paczki papierosów, to już po upływie 7 miesięcy mamy uzbieraną kasę na taką piękną przygodę.

Po czwarte, nie bać się. W końcu życie biegacza, to życie podwójne, pełne wielu wspaniałych chwil. Każdy kto potrafi czytać i operować mapą da sobie doskonale radę. Jeśli do tego znasz choćby kilka zwrotów po angielsku, to już możesz czuć się jak w domu ;) W Japonii prawie zawsze obok ichniejszych „krzaczków” równolegle znajdują się napisy w języku angielskim. W razie jakichkolwiek problemów z czymkolwiek, w każdej chwili możecie liczyć na uprzejmość i pomoc zarówno służb mundurowych jak i obywateli. Mimo, że Japonia wg statystyk, uznawana jest za kraj o największym zadłużeniu publicznym na świecie, to nie ma się czego obawiać. Jest to wyjątkowo bezpieczny, czysty i przyjazny turystycznie region. Jedyne czego się można obawiać to… jedzenie!

Jak nie umrzeć z głodu?

Tak, to jest ciekawe. Jeśli nie znacie japońskiego lub nie macie japońskich towarzyszy w podróży to polecam dla bezpieczeństwa chodzić do restauracji w których dania znajdują się na wystawie (patrz foto) lub przynajmniej na zdjęciach w menu. O tak, to charakterystyczna cecha większości japońskich jadłodajni. W bardzo wielu miejscach możemy dokładnie zobaczyć jak będzie wyglądało nasze danie. Jest to ogromne ułatwienie zwłaszcza dla turystów. Mimo tego, zamawianie potraw to swoista loteria, gdyż nigdy nie możemy być pewni czy to co otrzymamy będzie dla nas zjadliwe lub nie będzie miało odstraszającego zapachu. Przy okazji, warto przed wyjazdem podszkolić się w posługiwaniu się pałeczkami. Jeśli ta sztuka jest dla nas zbyt problematyczna można posłużyć się własnoręcznie przygotowanymi pałeczkami pomiędzy które na końcu wkładamy kawałek tekturki i owijamy je gumką recepturką. Tak przygotowane „urządzenie” jest znacznie prostsze w obyciu. Pewną, nieco wstydliwą alternatywą może być noszenie ze sobą własnych sztućców. Jakkolwiek byście nie podeszli do tematu japońskich kulinariów, z pewnością każdy posiłek będzie dla Was wyjątkową przygodą, niczym otwieranie „jajka niespodzianki” w dzieciństwie!

Do biegu, gotowi, Start!

Jeśli chcecie przeczytać jakąś dobrą radę odnośnie samego udziału w maratonie, to mam jedną. Nie stresujcie się! Cokolwiek by się nie działo, zachowajcie spokój i uśmiech. Ilość sztucznie pompowanych emocji jest w tłumie 36 tysięcy podnieconych biegaczy bardzo duża. Trzeba się uzbroić w cierpliwość w takich kwestiach jak przedarcie się przez wszystkie strefy EXPO – biura zawodów, dotarcie z miejsca noclegu na start (Tokyo jest ogromne), czy z mety do domu. Samo przedarcie się przez wszystkie strefy bezpieczeństwa i kontroli do depozytu, a potem do odpowiedniej strefy startowej stanowi nie lada wyzwanie w tym gigantycznym tłumie. Podobnie przejście od linii mety, przez strefę otrzymywania wszystkich „nagród” dla kończących bieg, aż do samego wyjścia ze strefy mety zajmuje minimum pół godziny. Na szczęście, jak wspomniałem wcześniej, w każdym miejscu i czasie możecie się spodziewać zaangażowanej pomocy, od każdego kogo o to poprosicie. Dodając do tego doskonałe oznaczenia i materiały informacyjne, jeśli ktoś nie jest „w gorącej wodzie kąpany” to na sto procent ze wszystkim sobie poradzi.

Jeśli ktoś rozważa atak na swój rekord życiowy, to aktualna trasa tokijskiego maratonu daje takie możliwości. Jest jeden warunek, musicie nauczyć się na pamięć trasy! Jeśli nie znacie jej dokładnie, to wpadniecie w pułapkę nadmiernego wyboru. Wiele odcinków trasy daje duże możliwości wyboru ścieżek i rozwidleń. Jeśli nie wybierzecie mądrze toru swojego biegu (co na początkowych, zatłoczonych kilometrach jest utrudnione), to może się okazać, że na mecie będziecie mieli nabiegany kilometr więcej i na zegarku wyjdzie ultramaraton. To bardzo poważna przeszkoda w „kręceniu” dobrego czasu. Drugą przeszkodą dla umysłu będą bogato wyposażone punkty żywieniowe w drugiej połowie trasy. Mnogość wyboru różnych przekąsek jest tak duża, że ciężko przejść obok nich obojętnie. Prawdopodobnie z niektórymi z tych przysmaków spotkacie się po raz pierwszy i zwyczajnie będziecie ciekawi ich smaku. Mnie nogi ugięły się gdy spróbowałem bułeczek z czekoladą, która wyglądała jak zmieszane grzyby z powidłami, a potem wsadziłem łapska w wiaderka pełne czekoladowych M&M’s. Jeśli do tego dodamy wyjątkową możliwość interakcji z dopingującymi na całej trasie fanatycznymi Japończykami, przekonamy się, że jest to jeden z tych biegów, których lepiej nie kończyć zbyt szybko. Zwyczajnie szkoda przerywać tak piękne chwile.

Kilka lat temu opublikowano wynik rozmów przeprowadzonych na grupie osób starszych, wiedzących, że niedługo umrą. Pytano je o to, czy jest coś czego żałują. Najczęstszą odpowiedzią był żal tego, czego nie zrobili lub nie zobaczyli. Jeśli więc nie chcecie żałować Tokyo Marathonu, to wystarczy odrobina fantazji, samozaparcia, dobre biegowe buty, karta płatnicza (najlepiej kredytowa) i wizyta na stronie http://www.marathon.tokyo/en/

Powodzenia,

Mateusz Banaś

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.