W sobotę odbyła się I edycja Półmaratonu Zegrzyńskiego, którego byliśmy jako TrenerBiegania.pl dumnym partnerem. Dla mnie była to przede wszystkim okazja do zrobienia bardzo dobrego treningu — jak pewnie wiecie lub nie, dzięki New Balance przygotowuje się do maratonu w Nowym Jorku, który odbędzie się 5 listopada 2017. To też oznacza, że przez kolejne pół roku wracam do wyczynowego biegania, a moim celem jest ukończenie maratonu w czasie 2h50’. 

Przed startem mówiono, że trasa Półmaratonu Zegrzyńskiego nie jest łatwa, za to szalenie urokliwa i klimatyczna. Z tych powodów nie trzeba było mnie mocno przekonywać do wystartowania. 

Jak się mam po miesiącu treningów?

Niebawem minie pierwszy miesiąc mojego regularnego biegania. Regularnego, to znaczy takiego, w którym biegam minimum 5 razy w tygodniu (około 70 kilometrów po crossie), a prócz biegania wykonuję sporo sprawności czy rozciągania (jogi). W ciągu tego czasu zdążyłem już wystartować na Wings For Life (przebiegłem 40km) oraz w Półmaratonie w Białymstoku (1h28’13''). 

Mój trening na ten moment jest nudny i schematyczny: biegam sporo objętości w tempie, które nie sprawia mi problemów oddechowych. Raz w tygodniu dokładam około 40 minut biegu w tempie średnim ostatniego wyniku z półmaratonu. Do tego joga i elementy sprawności. Nic szczególnego. Od czerwca do tego dokładam starty kontrolne niemalże co tydzień, głównie na dystansach od 5 do 10km (Bieg Ursynowa, Wiązowna Trail, Biegowy Potop Szwedzki, Wroniecka Dycha).

I Półmaraton Zegrzyński — szybka relacja

9:00. Ruszamy do biegu, który wystartował Marcin Rosłoń. Na starcie kilka mocnych nazwisk amatorskiego biegania (z Jackiem Wichowskim na czele). Poza tym sporo znajomych i unosząca się w powietrzu atmosfera sobotniego poranka. Pogoda? Wyśmienita na ryby, imprezę w plenerze, a każdą kolejną godziną coraz słabsza do biegania. 

Pierwsze 5 kilometrów biegliśmy po asfalcie — głównie po jakiejś nieruchliwej drodze otulonej lasem. Absolutnie nie wiedziałem na co mnie stać więc poleciałem intuicyjnie na samopoczucie i jak się okazało, odważnie jak na moją dyspozycję... Pierwsze 5km pyknęło w 19’37’’ — uznałem, że to dość szybko, bo dawno takich prędkości nie doświadczałem, ale usprawiedliwiałem te tempo faktem, że za chwile wbiegnę na szutrową ścieżkę wzdłuż wału nad jeziorem, a tam… naturalnie zwolnię. Bo jednak po naturalnym terenie biega się trudniej. Asfalt oddaje więcej energii niż chociażby szutr. 

Przez wał biegło mi się fatalnie. Czułem, że pierwsze 5 kilometrów mocno wyeksploatowało mnie oddechowo. Dodatkowo czułem zmęczone nogi piątkowym, mocnym treningiem siłowy, przez co nie było mocy aby ruszyć do przodu. Motywowała mnie świadomość, że mimo wszystko trzymam się czołówki (biegłem cały czas w okolicach 10 miejsca), a… jeśli chcę myśleć o dobrym wyniku w maratonie w Nowym Jorku to chcę czy nie chcę, już teraz muszę przygotowywać się pokochania bólu. Do tego należy dołączyć umiejętność przezwyciężania kryzysów i mądrego z nich wychodzenia.

No, gdzie lepiej nad tym pracować niż na treningowych startach?

10km mijam w równo 40 minut, co mimo samopoczucia jest bardzo dobrym wynikiem. Cisnę więc dalej pocieszając się, że kolejne kilometry będą po asfalcie. Na chwilę zatrzymuje się na każdym punkcie odżywczym i korzystam przede wszystkim z wody. Warto też dodać, że podjąłem decyzję o starcie na czczo (co prawda rano wypiłem jak zwykle młody jęczmień, ale... przecież to nie węgle). 

Póki co jeszcze daleko mi do sylwetki biegacza, ale spokojnie, jeszcze zdążę być szczypiorem! fot: Piotr Mostowiec

Od 11 do 13 kilometra trwa mój potworny kryzys. Przed nami wiadukt i sporo podbiegów. W nogach cholernie czuję piątkową siłę. Nogi są mocno zmęczone. Po drugim podbiegu nie mam już wątpliwości, że zadziobałem nogi, to znaczy… one są tak mocno skatowane, że czuje się tak, jakby mi ktoś wsadził stopy do betonu i kazał z tym biec. Czułem, że prawie stoję w miejscu. 

I jeszcze ten wiatr w pysk...

Na tym odcinku mija mnie około 10 biegaczy i z hukiem spadam w okolice 20. miejsca. Trochę mnie to martwiło, ale jak sobie uświadomiłem, że NIC NIE MUSZĘ i ŻE ŚCIGAM SIĘ TYLKO ZE SOBĄ, to nabrałem dalszej ochoty na bieg. Poza tym to ma być trening, a nie spinanie się o wynik. Takie przecież były założenia! No ale… założenia założeniami, ale jak człowiek stanie na starcie to włącza mu się program rywalizacji i łatwo wpaść kołowrotek negatywnych, dołujących myśli. Przynajmniej ja tak mam jeśli faktycznie wkładam serce w przygotowania, a po drodze coś nie idzie po mojej myśli. Wtedy też przypomniałem sobie, że nie mam absolutnych podstaw do tego, aby ścigać się z innymi. To jeszcze nie ten etap i... parę kilomgramów masy ciała za dużo.

W związku z ostatnimi treningami liczyłem się z tym, że może być muł i brak mocy, no ale… moj apetyt rozbudziła całkiem szybka dyszka. Po 13 kilometrze zjadłem banana i popiłem izotonikiem. To postawiło mnie na nogi na 15 kilometrze, na którym zacząłem odzyskiwać siły. Zauważyłem też, że powoli odrabiam dystans do tych wszystkich biegaczy, którzy bezlitośnie wykorzystali moją słabość na wiadukcie. 

Uratowała mnie... wymagająca trasa!

Po 16 kilometrze wbiegamy w piękną scenerię. Czuję się prawie tak samo jak na moim pierwszym ultra w Anglii na 100km (Race to the Stones w 2013 roku), ze względu na okoliczne łąki, rzepak i leśne ścieżki wzdłuż brzegu jeziora. To daje mi sił i pozytywnie ładuje.

Od 17 kilometra trasa zaczyna być coraz bardziej wymagająca. Co chwila zbiegi i podbiegi, a to wszystko po naturalnym podłożu. Dla mnie taka trasa była zbawieniem, bo 90% swojego treningu biegam po właśnie takim terenie, aby kształtować naturalną siłę biegową. Pewnie dlatego nie czułem tego wysiłku tak jak inni, którzy ewidentnie w takich warunkach sobie nie radzili. Dzięki temu wskoczyłem do pierwszej 12.

Od 19 kilometra czekał na nas asfalt. Nieco zmulony i otumaniony ilością wymagających podbiegów, wbiegłem na asfalt i postanowiłem, że nie ma się co już pieścić, bo do mety zostały przecież 2 kilometry. Postanowiłem przyśpieszyć pomimo ogromnego zmęczenia mięśniowego. W efekcie dogoniłem pierwszą 10, i z każdym kolejnym metrem byłem bliżej rywali. Ostatecznie zakończyłem rywalizację na 8. miejscu (2. miejsce w kategorii wiekowej) mijając linię mety w czasie 01:26:53. To mój najlepszy wynik w tym sezonie na dystansie półmaratonu (a startowałem w nim już 3 razy). Jak na miesiąc treningów, sporą masę ciała, brak treningu tempowego, ojcowskie braki w snu, to oceniam ten start wręcz doskonale. Trasa była bardzo trudna, a moje nogi są dalekie od poczucia świeżości. Biorąc pod uwagę fakt, że do startu sezonu zostało mi ponad 160 dni, to… nic tylko dziękować za to, co jest i z pokorą, dalej robić swoje. 

Pełne wyniki. 

A organizacja? Doskonała. Atmosfera kameralnego biegu jest nie do przecenienia. Na trasie nie zabrakło nawet dopingu! Widoki? Niesamowite, no może oprócz środka trasy (około 3km biegliśmy wzdłuż ruchliwej trasy). Organizator zarzekał się, że to najpiękniejsza trasa biegowa na Mazowszu. I trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Choć… mój podwarszawski Józefów z rzeką Świder i Mazowieckim Parkiem Krajobrazowym nie ma się czego wstydzić :)

No i to tyle. Lubię tę zabawę w ściganie się choć wciąż traktuję to jako dodatek, a nie cel w samym sobie. To czy będę biegać 2h30' w maratonie czy 2h50' - świata nie zmieni  nie czyni mnie też lepszym człowiekiem. I dorosłem już dawno do tego, aby nie budować swojego poczucia szczęścia/pewności siebie na bazie wyników. Wyniki dziś są, jutro ich nie ma. Poza tym nie jestem wyczynowcem.

Po prostu kocham biegać, kocham podróżować dzięki bieganiu, kocham się czuć dobrze dzięki treningom. I to tyle.

Dzięki za I edycję biegu i widzimy się za rok! 

>>>Galeria zdjęć Piotra Mostowca


Swoją drogą, kto faktycznie czyta, a nie tylko zerka na nagłówki, niech da znać w komentarzu pod moim ostatnim postem na instagramie @trenerbiegania lub niech skomentuje cokolwiek w komentarzach do tego artykułu. Dzięki!

 

Półmaraton Zegrzyński - 8. miejsce OPEN (257 startujących). Czas: 01:26:53 (V śr: 04:08 min/km). To mój najlepszy wynik w sezonie na tym dystansie, co mnie bardzo cieszy ponieważ trasa była bardzo trudna, ale i niezwykle urokliwa (50% szutr, asfalt, sporo podbiegów, zbiegów). Wynik cieszy mnie tym bardziej, bo jeszcze wczoraj zrobiłem mocny trening siłowy z moim podopiecznym (pozdro Adam!), dlatego już po pierwszym podbiegu miałem zadziobane nogi :) zadziobane, to znaczy mniej więcej takie, jakby mi ktoś je zabetonował. Myślę, że gdybym odpoczął i zrobił klasyczne odpuszczenie (tapering) na parę dni przed startem to 1h24' mogłoby pęknąć. Ale... nie jest mi to teraz potrzebne. W tym momencie potrzebuję po prostu mocno trenować. Mój cel jest 5 listopada. Pociesza mnie fakt, że mam ogromne rezerwy. Po pierwsze trenuję dopiero miesiąc (zacząłem tydzień przed Wings For Life, na którym pobiegłem 40km), po drugie jestem ciężki (ważę 63kg, a waga startowa to 58kg - przy imponujących 165cm wzrostu to robi różnicę). Po trzecie, mam muła w nogach, bo póki co biegam jak na mnie sporo objętości, sprawności, siły i zupełnie zero szybkości. No i to tyle. Lubię tę zabawę w ściganie się choć wciąż traktuję to jako dodatek, a nie cel w samym sobie. To czy będę biegać 2h30' w maratonie czy 2h50' - świata nie zmieni ;) nie czyni mnie też lepszym człowiekiem. I dorosłem już dawno do tego, aby nie budować swojego poczucia szczęścia/pewności siebie na bazie wyników. Wyniki dziś są, jutro ich nie ma. Poza tym nie jestem wyczynowcem. Po prostu kocham biegać, kocham podróżować dzięki bieganiu, kocham się czuć dobrze dzięki treningom. I to tyle. Idę spać, bo jutro prowadzę rozgrzewkę na 5 Piątka Dla Bartka no i biegnę piątkę. Aloha dla Was i tradycyjnie zapytam czy u Was wszystko dobrze? ;) #dobraMOC Fot: Michał Kamiński #półmaratonzegrzyński #zegrze #wieliszew @pawelkownacki #bieganie #trening #trenerbiegania

Post udostępniony przez Mateusz Jasiński (@trenerbiegania)

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.

Wysłane przez Gaweł Boguta w pon., 2017-05-29 09:14

To nie wiesz kto czyta?

Wysłane przez lobuz (niezweryfikowany) w pon., 2017-05-29 10:01

Ok, przeczytałem wszystko i zostawiam komentarz zgodnie z Twoją prośbą :) W Białymstoku miałeś 1:28, tutaj 1:26, ładny progres jak na takie spokojne treningi. Chyba tutaj biegłeś bardziej głową, no i miałeś duży zapas czasu z pierwszych 10 kilometrów. W końcu jakbyś utrzymał tempo, na mecie wpadłbyś z czasem ok. 1:24. Ale decyzja o starcie w półmaratonie na czczo... dziwna. Rozumiem, że wszystko testujesz, próbujesz, empiria itp., ale sam widzisz, że po bananie i izotoniku dostałeś skrzydeł :) Trenuj dalej i do zobaczenia na trasie, jak co roku w Białymstoku :)

Wysłane przez Prezes z WHT (niezweryfikowany) w pon., 2017-05-29 21:34

Bardzo nam miło że podobała Ci się trasa połówki oraz sceneria. Żeczywiście końcówka biegu nie była łatwa. Do zobaczenia za rok. Pozdro!!!

Wysłane przez Deadlift (niezweryfikowany) w śr., 2017-05-31 11:35

Przeczytałem ;-) Jak dla mnie wynik super. Podoba mi się Twoje podejście do biegania (wyników). Też staram się takie mieć. Powodzenia.