Przełom zimy i wiosny to czas, w którym rozpoczynają się pierwsze z tegorocznych maratonów i półmaratonów. To też czas, w którym plany sprzed kilku miesięcy stają się bardzo realne i namacalne i kiedy "przebiegnę wiosną maraton" zamienia się w "o rety, to już jutro". Na szczęście podczas tych startów nie jesteście sami i możecie liczyć na konkretną pomoc.

Była kiedyś taka reklama w telewizji - brodaty mężczyzna mówił na ekranie, ze nazywa się Henryk Zając i od dwudziestu lat naprawia pralki. A później pojawiało sie hasło reklamowe, które mówiło, że dłuższe życie każdej pralki, to taki znany środek. I że używajcie go regularnie.

Ja nazywam się Marcin Kargol. I też jestem zając. Nie naprawiam pralek od 20 lat, ale od sześciu jestem pacemakerem w maratonach i półmaratonach w Warszawie. I o tym chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć.

Zającu, gdzie jesteś?

Pacemaker. Zając. Facet lub kobieta, których najczęściej poznajesz dopiero na linii startu i którym musisz od razu bezgranicznie zaufać. Człowiek, do którego będziesz przywiązany przez najbliższych kilkadziesiąt czy kilkaset minut. Człowiek, który będzie dyktował Ci tempo, który będzie Cię motywował, pomagał, podpowiadał. Człowiek, który nierzadko poda Ci kubeczek z wodą, opowie dowcip, ale też rzuci mięsem, żebyś nie był miękką fają i się nie poddawał.

Na pewno nie będziecie mieli problemu ze znalezieniem nas na starcie. Szukajcie baloników, unoszących się nad naszymi głowami. Albo flag wpiętych w specjalne plecaki, z którymi biegniemy przez cały dystans. W większości przypadków pacemakerzy będą też jednolicie ubrani.

A co zrobić, kiedy już nas znajdziecie? Podejdź, przywitaj się, zapytaj, o co tylko chcesz. W strefach startowych pojawiamy się co najmniej kilkanaście minut przed startem biegu, więc czasu na zdobycie potrzebnych Wam informacji będziecie mieli naprawdę mnóstwo.  A o co pytać? Na przykład o strategię, jaką przyjął zając. Każdy pacemaker ma inny styl prowadzenia grupy - ja staram się każdy kilometr biegu pokonywać równym tempem, ewentualnie budując odpowiedni zapas na jakiś podbieg, który czeka nas na trasie, a który wymusi wolniejszy bieg. Wielu pacemakerów prowadzi biegaczy strategią "negative split" - znaczy to tyle, że druga połowa biegu będzie pokonana szybciej.

Po co właściwie biec z zającem

  • Powód pierwszy. Na pewno oglądaliście kiedyś transmisję z jakiegoś wyścigu kolarskiego. Kojarzycie, jak wygląda peleton? Wielka grupa kolarzy, a na jej czele lider. Równe tempo, zmiany na prowadzeniu, a dzięki liczbie zawodników dookoła całkiem solidna osłona przed wiatrem. Bieg w grupie za pacemakerem daje te same korzyści - a na dodatek nie trzeba wychodzić na prowadzenie, bo lider jest ciągle jeden.
  • Powód drugi. Wiecie już na pewno, że psychika jest niezwykle ważnym elementem całej treningowej układanki. A w dniu biegu jest ona zajęta wieloma sprawami. Powodów do stresu jest mnóstwo - forma, strój, pogoda, toaleta, jak się bieg potoczy... A co, gdyby tak nie musieć myśleć o tempie biegu? Co, gdyby tak jedyne co robić, to przebierać nogami bez nerwowego spoglądania na zegarek? Pacemakerzy to zawodowcy - wprawdzie nie dostajemy za to pieniędzy, ale w większości mamy za sobą kilkanaście lub kilkadziesiąt startów jako zając i dajemy 99,9% gwarancji, że na mecie pojawimy się idealnie w założonym czasie.
  • Powód trzeci. Kolejną rzeczą, z którą dyskutować nie można jest to, że w grupie jest siła. Wyobraźcie sobie dwie sytuacje - łapie Was kryzys, głowa odmawia posłuszeństwa, nogi także chcą dać spokój. I w jednej z tych sytuacji jesteście sami, a w drugiej macie i pacemakera i kupę osób dookoła siebie. Kiedy będzie łatwiej wykaraskać się z kłopotów?
  • Powód czwarty. Pacemaker jest też nieocenionym źródłem informacji. Dostaniesz ich mnóstwo jeszcze przed biegiem - powie Ci jak przebiega trasa, kiedy są zbiegi i podbiegi, kiedy zaplanowano punkty odżywcze. A później, podczas biegu, będzie Ci pomagać dalej - ostrzeże przez zwężeniem na trasie, podpowie jak pić z kubeczka, żeby się przypadkiem nie udławić, powie na którą stronę i kiedy zbiec, żeby nie utknąć w tłoku przy stole na punkcie z wodą.
  • Powód piąty. Pacemaker krzyczy. Nie każdy, ale część tak. Ja krzyczę. Bardzo głośno. Z doświadczenia wiem, że trudno jest przestać walczyć, kiedy jakiś szajbnięty facet wydziera się o sile, mocy i radości, o tym, że dociągniesz, biegaczu, ten wynik do mety i że do końca zostało już tyci tyci, więc nie ma co się ociągać, tylko trzeba gnać!

Okiem zająca

Sukcesy i dramaty. Walka do ostatniej kropli krwi, ale i psychiczne zjazdy jeszcze przed półmetkiem. Pacemakerzy są świadkami i uczestnikami takich wydarzeń. Widzimy jak walczycie, jak podejmujecie to najważniejsze dla Was wyzwanie, widzimy też jak płaczecie ze smutku, bo coś nie wyszło, ale też widzimy jak lecą Wam łzy szczęścia na mecie.

Ogromna mieszanka uczuć i emocji, które oddziałują także na nas. Wasze zwycięstwa i Wasze porażki są też naszymi zwycięstwami i porażkami. Dlatego też dajemy z siebie 100% - mimo że biegniemy grubo poniżej swoich możliwości - aby dać Wam to, czego od nas oczekujecie.

Ale pomimo odpowiedzialności, która ciąży na każdym z pacemakerów, nie zapominamy, że nie biegniemy w mistrzostwach świata - zabawa, radość i fun z biegania. Utrzymywanie równego tempa i dobiegnięcie w odpowiednim czasie na metę to jedno. A drugie to atmosfera w grupie - w końcu nie od dziś wiadomo, że biega się głównie głową. A jeżeli tam będzie luz, to i łydka będzie odpowiednio podawać.

I pamiętajcie: zawody są taką sytuacją, w której chodzi o to by złapać zajączka, a nie tylko o to, by gonić go.

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.