Przebiec maraton w mieście Marathon? Możliwe. I jeśli masz taką myśl w głowie, to z pewnością chcesz wziąć udział w historycznym, a jednocześnie legendarnym maratonie. Przypomnę, że na trasie z Marahtonu do Aten rozegrano pierwszy w historii bieg maratoński, którego zwycięzcą w 1896 roku był grecki pasterz Spiridion Louis. Wówczas Spiridion ukończył 40 kilometrową (bo właśnie na takim dystansie został rozegrany pierwszy bieg maratoński) trasę w czasie 2h58'50''. Zwycięstwo greckiego zawodnika w biegu maratońskim przypomniało wszystkim historię legendarnego ateńskiego żołnierza Filippidesa. I to głównie z tego powodu, maraton ateński cieszy się ogromną popularnością wśród biegaczy z całego świata, a dla wielu jest ogromnym marzeniem. Był i dla mnie. Dziś z dumą odkładam na półkę ze wspomnieniami ponad trzy godziny biegu na greckim lądzie. Jestem również przekonany, że maraton w Atenach przebiegłem dwa razy. Pierwszy i ostatni. A poza tym na jakiś czas rozstaję się z bieganiem maratonów.
 
W swojej krótkiej przygodzie z bieganiem ukończyłem maratony w takich miastach jak Nowy Jork, Betlejem, Warszawa, Poznań, Mediolan, Rzym, Honolulu czy Katowice. Od teraz do mojej skromnej listy dołączam Ateny. Kolejne miesiące życia lecą bezlitośnie, setki kolejnych kilometrów zapisują się w pamięci mojego układu nerwowego, a mojego ego nigdy nie jest najedzone. Ateny były dla mnie marzeniem, podobnie jak Nowy Jork czy pierwszy maraton w Warszawie. Nie wiem jak to jest z tobą, ale ze mną jest tak, że moje marzenia są zazwyczaj opakowane ogromnymi oczekiwaniami, którym towarzyszy narkotyczne podniecenie. Marzenia z perspektywy umysłu, są zazwyczaj trudno dostępne i nierealne do spełnienia w momencie ich definiowania. Wielkie umysły tego świata, starają się nam przekazać, że nie ma czegoś takiego jak marzenia. Są po prostu plany. I jestem w stanie się z tym zgodzić, bo jeśli dwa lata temu ktoś powiedziałby mi, że w ciągu tak krótkiego czasu zwiedzę taki kawałek świata i spełnię sporą część biegowych marzeń, to brałbym to wszystko w ciemno. Dzisiejsze czasy są o tyle wspaniałe, że dają nam ogromne możliwości. Bilety lotnicze są nieraz tańsze od podróżowania po polskich autostradach, portale takie jak Airbnb dają nam możliwość taniego noclegu, a rozwój technologiczny sprawia, że niemal wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Dlatego jeśli marzysz o podróżowaniu i kochasz to robić, to żyjesz w najlepszym okresie w dziejach ludzkości.

Start

Start maratonu w Atenach odbywa się w historycznym mieście Marathon, oddalonym o 40 kilometrów od centrum Aten. To tu odbyła się bitwa w 490 roku p.n.e., w trakcie której Ateńczycy pokonali Persów. To stąd biegł Filippides do Aten, by przekazać wiadomość o zwycięstwie. Jaka atrakcja czeka nas na starcie? Przede wszystkim olimpijski ogień, do którego ustawia się kolejka chętnych. Poza tym możemy liczyć na tłum biegaczy. W 33. edycji maratonu w Atenach wzięło udział ponad 17.000 osób z całego świata. To spora liczba. Sama organizacja jest poprawna i absolutnie nie można się do niczego przyczepić, nawet jeśli czepialstwo jest w naszej naturze. Otoczka wokół startu nie powala na kolana i musicie mi uwierzyć, że robi mniejsze wrażenie od np. Maratonu Warszawskiego. I w tym momencie wypada zaznaczyć, że to tylko moja opinia. A w zasadzie opinia gościa, który startując w największych maratonach na świecie widział już całkiem sporo. Na kilka minut przed startem, rozpoczyna się uroczysta ceremonia. Unosząc prawą rękę składamy przysięgę – taką samą jak pierwsi olimpijczycy przed startem do biegu na 40 kilometrów. I to w zasadzie wszystko. Strzał startera, minięcie linii startu, włączenie stopera i świadomość ponad 42 kilometrów przed sobą.

Z samym sobą.
 

Trasa

Sama trasa jest monotonna i bardzo wymagająca. Biegniemy wzdłuż dróg krajowych i raz na jakiś czas widzimy coś więcej niż zaniedbane budynki czy smutny, grecki krajobraz. Na samej trasie możemy liczyć na ogromne wsparcie lokalnej społeczności, która z radością dopinguje wszystkich biegaczy. Kibice oprócz głośnych braw i szczerych uśmiechów, dzielą się również gałązkami oliwnymi. Dlatego jeśli masz taką możliwość, to weź taką gałązkę ze sobąto podobno przynosi szczęście, a już na pewno jest genialną pamiątką. Co dalej? Im dalej, tym trudniej, a to wszystko przez długie podbiegi. Trasa historycznego maratonu, to na pewno nie jest miejsce na bicie rekordów życiowych. To tyle. Chyba nie mam nic więcej do napisania i maraton w Atenach zostawię już w spokoju. Za to wezmę się za moje przemyślenia, które towarzyszyły mi przez większą część biegu w Atenach.

Maraton przemyśleń

Coraz mniej interesuje mnie bicie rekordów życiowych. Przyznaję się też przed samym sobą, że do tej pory byłem mocno nastawiony na wyścig z zegarkiem. Przychodzi jednak taki moment, w którym zaczynasz pytać o sens i motywację tego co robisz. Nie mam potrzeby udowadniania sobie, że potrafię więcej, szybciej, lepiej. Ścigałem się z samym sobą przez większość swojego życia, dlatego dziś cenię nieśpieszność. W każdym razie to dziwne uczucie. Z jednej strony lubię prędkość, lubię rywalizację, lubię przełamywanie własnych barier, uwielbiam reżim treningowy. Z drugiej czuję bezsens takiego postępowania i rozwijania się w bieganiu przez pryzmat liczb i budowania zgubnych punktów odniesienia. Podobno grunt to odnalezienie w tej całej pogoni równowagę. Na pewno nie jara mnie minięcie na mecie mojego znajomego, który jeszcze kilka miesięcy temu był ode mnie zdecydowanie szybszy. Jedni nazywają to satysfakcją, ja widzę w tym zadowolenie z faktu, że ktoś był ode mnie słabszy o czym to świadczy? Mam też świadomość, że nigdy nie będę zadowolony ze swoich czasów, niezależnie od tego jakie by nie były. Człowiek jest istotą, która chce coraz więcej i rzadko kiedy docenia i jest wdzięczna za moment, w którym jest obecnie. Wiem, że swoją ciężką pracą mógłbym dojść do całkiem przyzwoitych rezultatów nawet na polskim podwórku, ale... co z tego? Jak zmienię swój świat i świat dookoła mnie tym, że będę biegać minutę, dwie czy nawet pół godziny szybciej? Rzecz jasna rozumiem wszystkich tych, którzy traktują bieganie jako swój zawód. Rozumiem tych, którzy poświęcają całe swoje życie i eksploatują swoje ciało w celu osiągnięcia światowych wyników. Z tym że takich jest i będzie garstka. Myślę sobie, że w tej całej zabawie w bieganie z biciem rekordów życiowych, ostatecznie najważniejsza jest droga, a nie cel. Bo nawet osiągnięty cel jest bezlitosny. Dlaczego? To proste. Tuż po jego osiągnięciu musisz zacząć myśleć o kolejnym. Bez tego przecież nie ma rozwoju, a motywacja leci na łeb i szyję. I żeby była jasność nie mam nic przeciwko jeśli biegasz na czas i kochasz życiówki. Nie ma też w tym nic zdrożnego. Szanuję każdą motywację do biegania, choć nie muszę jej rozumieć. I niezależnie od wygłaszania swoich poglądów, zawsze staram się kierować moją naczelną zasadą, która brzmi: traktuj innych tak, jakbyś chciał, aby ciebie traktowano.
 
Lubię myśleć o tym co robię kilka lat do przodu. Prędzej czy później zatrzymam się w momencie, w którym dojdę do wniosku, że pobicie własnego rekordu życiowego nie jest możliwe. Poprzeczka, którą kiedyś przeskoczyłeś jest już nie do osiągnięcia. Co wtedy? Co gdy zaczniesz walić główką w sufit? O zgrozo, większość biegaczy amatorów uzależnia swoje uczucie spełnienia w bieganiu od progresu. Była życiówka? Jest super! Nie ma życiówki? Jest dramat. Niewolnicy własnych ambicji, którzy uzależniają swoje poczucie szczęścia od trofeów i czynników zewnętrznych.
 
Bieganie pokochałem dlatego, że to jedna z niewielu czynności, która pozwoliła mi czuć się naprawdę wolnym. W bieganiu biegasz jak chcesz, gdzie chcesz, z kim chcesz, w jakim tempie chcesz, kiedy chcesz, w czym chcesz. Nikt i nic cię nie ogranicza, a twoim największym rywalem jesteś ty sam. Ostatecznie po kilkuset godzinach spędzonych z samym sobą dobiegasz do wniosku, że w bieganiu jak w życiu. To ty jesteś kreatorem własnej rzeczywistości i jeśli tylko w to uwierzysz, to życie zaczyna przypominać cud. Właśnie zdałem sobie sprawę, że popadam w grafomaństwo i piszę o oczywistych oczywistościach, ale... cóż mam poradzić na to, że jedyne co w życiu mam to wolną wolę i moc tworzenia? To doprawdy piękny dar, który pomimo swojej wyjątkowości, jest trudny do udźwignięcia. I wydaje mi się, że gdy regularnie biegasz i konfrontujesz się z samym sobą, to życie staje się łatwiejsze. Albo inaczej...
 
Każdy z nas składa się z kości, mięśni, stawów, wody. To ciało. Głównym dowodzącym twojego ciała jest mózg. W parze z nim jest umysł. Czego brakuje? Duszy. Duszy, której nie da się opisać, nie da się zobaczyć, duszy, którą każdy z nas posiada, a mimo tego trudno w to uwierzyć. Ja wierzę w coś więcej niż materialna rzeczywistość wokół mnie. W swoim życiu doświadczyłem wielu pozazmysłowych sytuacji, które obudziły mój cichy głos intuicji. A ten przez całe życie szeptał mi: Mateuszu, dobrze wykorzystaj czas tutaj na ziemi. Zastanów się co robisz na planecie ziemia i jaki jest cel twojego życia. Miej odwagę pytać, nie bój się błądzić, szukaj siebie i dziel się tym co masz najlepsze z innymi. Kropka. I to właśnie dzięki tym przemyśleniom dobiegłem do wniosku, że chcę po sobie zostawić coś więcej niż spektakularne wyniki w tabelce wszech czasów. Rzecz jasna wierzę w to, że jedno nie wyklucza drugiego, ale to zwyczajnie nie moja droga i nie moja bajka.
 
Oczywiście widzę też ogromny sens w bieganiu na czas i dla czasu. Wyraźny cel sportowy porządkuje życie. Człowiek uczy się konsekwencji, dyscypliny i z większą troską obchodzi się ze swoim ciałem. Kiedy przypomnę sobie czas, w którym zapieprzałem 300 dni w roku mając w głowie jeden cel, to robi mi się cieplej na sercu. Bo regularny trening zrzucał ze mnie negatywne myśli, bo spotykałem się na treningu ze znajomymi, bo czułem pasję swojej Pani Trener, bo wiedziałem, że niezależnie od wszystkiego mam trening, który daje mi poczucie sensu. Dziś poczucie sensu daje mi sam fakt biegania bez uzależniania się od sukcesów, pucharów i świata, który goni za nagrodą.
 
Aktualnie obserwuję ten cały narodowy ruch związany z bieganiem. Widzę ogromny biznes, widzę tysiące imprez, dostrzegam plagę masowego biegania. Cieszy mnie rosnąca świadomość i potrzeba dbania o swoje ciało. Co mnie martwi? Martwi mnie bezmyślna pogoń, choć na całe szczęście ona też kiedyś się kończy, niezależnie od naszego poziomu zagonienia. Z tego też powodu postanowiłem zostać trenerem biegania. Chcę dzielić się tym, co może dać i daje bieganie. A daje naprawdę dużo, nie oczekując nic w zamian. W moim świecie bieganie to tak naprawdę szyfr. Jeśli zamienisz słowo bieganie na słowo pasja, to wtedy wszystko stanie się bardziej jasne. Tylko życie z pasją i z miłością do tego co robisz ma większy sens.
 
I co z tego? Jakie jest ostateczne przesłanie moich myśli?
 
Maraton w Atenach uświadomił mi, że:
  • jestem zmęczony bieganiem na czas i startowaniem w zawodach masowych. Zdecydowanie bardziej wolę podróżować do pięknych miejsc, a następnie eksplorować je dzięki swoim dwóm nogom. Do tej pory główną motywacją moich podróży, było zaliczanie kolejnych biegów zorganizowanych. Dziś w pierwszej kolejności chcę wykorzystać swoją dobrą kondycję do poznawania świata i otwierania się na nowe doświadczenia.
  • niedoceniam/y biegów organizowanych w Polsce. Nie dość, że organizacja naszych imprez stoi w większości na bajecznie wysokim poziomie, to na dodatek mieszkamy w pięknym miejscu, które aż prosi się, aby je wydobyć albo po prostu zwyczajnie docenić.
  • nie chcę rezygnować z trzymania swojego ciała w ryzach, dlatego na nowo wracam do... regularnych treningów pod okiem trenera. Po co? Żeby efektywnie zagospodarować kilka procent swojej doby. Każdy z nas, codziennie rano dostaje za darmo od życia 24 godziny. W moim przypadku, jeśli nie poświęcę tej godziny na trening, to zwyczajnie czuję, że zaniedbuję swoje ciało. Dlatego w trosce o rozwój swojego ciała i zgłębianie wiedzy o własnym ciele, wracam do korzeni i będę startować w krótkich biegach od 5 do 10 kilometrów. Dla zabawy, dla adrenaliny, dla znajomych, dla skonfrontowania się z moim umysłem, bez parcia na wynik ponad wszystko.
  • kocham rolę trenera biegania i ogromnie jestem wdzięczny za to, że większość moich podopiecznych potrafi zachować równowagę w pogoni za życiówkami. Jak definiuję równowagę w tym przypadku? Biegamy dla bycia silniejszym, wytrzymalszym, bardziej sprawnym człowiekiem. Lubimy życiówki, ale nie martwimy się gdy ich nie ma. Kochamy rywalizacje, ale tak samo kochamy bieganie bez rywalizacji z samym sobą lub innymi. Zauważamy, że bieganie to przede wszystkim genialne narzędzie, które wspiera nas w codziennym życiu, a starty w zawodach, to po prostu genialna przygoda i świetna forma spędzania czasu ze znajomymi.
I kropka.

Co zapamiętam z maratonu w Atenach?

Dwie rzeczy. Pierwszą z nich będzie krótki odcinek trasy na mniej więcej na 7 kilometrze. To właśnie tam minąłem niewielką grupę greckich starszych pań, które z ogromnym zaangażowaniem tańczyły Zorbę. To był absolutnie uroczy widok, który poderwał moją duszę do tańca. Kolejnym momentem, który zapamiętam do końca życia będzie meta, która absolutnie rekompensuje wszystkie niedoskonałości historycznej trasy maratonu. Setki kibiców, ogromna wrzawa i unoszący się w powietrzu antyczny duch sportowej rywalizacji. Żadne słowa nie są w stanie opisać tego fantastycznego uczucia, dlatego zobaczcie zdjęcia.
 
Niech żyje przygoda!
 

Ile kosztuje start w maratonie w Atenach?

Na maraton w Atenach zapisałem się w lipcu. Dokonanie zapisu kosztowało mnie równo 100 euro. Gdybym w tym samym czasie dokonał zakupu biletu lotniczego, to do tej kwoty należałoby doliczyć około 600 złotych, z kolei kupienie biletu na 4 dni przed wylotem kosztowało 980 złotych. Do Aten wyleciałem w sobotę rano i wróciłem w poniedziałek rano. Koszt dwóch noclegów przez portal AirBnb (który nota bene jest jednym ze sponsorów maratonu w Nowym Jorku), to dodatkowe 350 złotych. Na miejscu, tuż po wyjściu z lotniska, trafiamy na oficjalne stoisko organizatorów maratonu, a tam otrzymujemy bilet uprawniający do darmowego korzystania z komunikacji miejskiej włącznie z kilkoma liniami metra. Jeśli jednak nie lubisz komunikacji miejskiej i wolisz patrzeć na miasto z perspektywy taksówki, to koszt przejazdu z lotniska do centrum miasta to mniej więcej 35 euro, a przejazd z centrum Aten na start maratonu w mieście Maraton to 50 euro. Podsumowując: w wersji bardzo ekonomicznej, myślę, że cały projekt maratonu w Atenach można zamknąć w kwocie 1500 złotych. Za 2500 zł jesteśmy królami życia i zupełnie o nic nie musimy się martwić.

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.

Wysłane przez damian-hliwa@ou... (niezweryfikowany) w czw., 2015-11-12 12:51

Doszedłem do podobnych przemyśleń(bieganie w masówkach), po swoim pierwszym półmaratonie. Do tamtego czasu startowałem w biegach zorganizowanych przynajmniej raz w miesiącu, we wrześniu zdarzało się częściej(business run, survival race, zaraz po tym biegnij warszawo), ale teraz już tego nie robię. W związku z problemami z kolanem odstawiłem dłuższe dystanse, biegam maksymalnie 12-15km(a startuję w 5 i 10) - i tak jest lepiej. Łatwiej. Przyjemniej. Polecam każdemu więcej myśleć podczas startu w jakimkolwiek biegu. I wiedzieć, że czasami mniej znaczy więcej. W życiu także ;)

Wysłane przez Magdalena (niezweryfikowany) w pt., 2015-11-13 23:12

Pjona! Chciałabym tylko dodać parę groszy apropo niedoceniania polskiej organizacji biegów, a nawet poszłabym dalej, Polski jako fantastycznego kraju globalnie rzecz ujmując, ale już daruję sobie;) Wzięłam udział w "ekstremalnym biegu" we Francji... coś na wzór Runmagedonu czy Huntrun... mimo, że bieg sam w sobie spełnił moje oczekiwania (zmordowana) ... to sama organizacja pozostawiała trochę do życzenia, jak rzecz najprostsza... kawałek głupiej blaszki... a mowa o medalu, której brak. Jednak co dostać medal na mecie to mieć świadomość, że przebiegło się kawałek i ktoś przywitał Cię na mecie, wręczył Ci jakby nie było pamiątkę i powiedział banalną, ale jak niedocenianą do tej pory przeze mnie formułę ( która w Polsce wydawała mi się oczywista) : Gratuluję, dobra robota ;) Wystartowałam w tym biegu sama, nie miałam tam znajomych i takie doświadczenie ... a raczej brak takich osób z medalami na mecie pogłębiły tylko moje odczucie: jestem tutaj sama ;) Na szczęście poznałam parę pozytywnych osób na trasie i miałam z kim pogratulować sobie współpracy czy rywalizacji-Chwała im za to, że tam byli. Mimo to moment kiedy przekraczam mętę i nikt tam na mnie nie czeka, wrył mi się w pamięć. Pozdrawiam!

Wysłane przez Joanna (niezweryfikowany) w ndz., 2015-11-15 16:42

Ja też byłam w tym roku na maratonie w Atenach. Dodałabym jeszcze wspaniałą atmosferę - Grecy są przemiłym narodem. Nie widać było kompletnie zamieszania, które parę dni temu nastąpiło z uwagi na strajki i zamieszki. Również biegam bo cenię wolność, radość na mecie bez względu na wynik, atmosferę w trakcie biegu. Często rozmawiam na trasie z poznanymi osobami a przyjaźnie pozostają także po biegu. Mam natomiast znajomych, którzy biegają dla wyniku. Uważam, że każda motywacja jest dobra :) Zgadzam się też z tym, że polskie biegi są zorganizowane bardzo dobrze i powinniśmy je jak najlepiej promować i doceniać.

Wysłane przez ANDRZEJ (niezweryfikowany) w ndz., 2015-11-15 23:43

Ciekawie się czytało... W pierwszym fragmencie (marzenia nie istnieją, są tylko plany) dostrzegam lekką szyderę ;-) No ale tak to sformułowałem w czasie naszej amerykańskiej rozmowy. Też tak nadal o tym myślę. Podoba mi się Twoje podejście do tematu, życzę powodzenia.

Wysłane przez michał (niezweryfikowany) w wt., 2015-11-17 18:40

Superartykuł Mateusz! Dałeś mi sporo do myslenia, zwłaszcza w kwestii tego, żeby coś po nas zostało. I że codziennie się budzimy mając do wykorzystania 24 h. I tylko od nas zależy, jak je wypełnimy.

Wysłane przez Mateusz J. (niezweryfikowany) w sob., 2016-10-08 22:12

Czyli brales pelen pakiet za 100€ bo w tym roku juz za 45€ mozna pakiet wykupić. A w zamian tez sie ma za darmo przejazd z Aten do Marathonu. My sie wybieramy za rok.