Po raz pierwszy w tym roku wylądowałem poza granicami naszego pięknego kraju. Życie postanowiło mi zaproponować spędzenie kilku dni w Tyrolskiej miejscowości Axams. Ta oferta od życia spadła mi z nieba, bo od dawna marzyłem o świeżym górskim powietrzu, którego w Warszawie niestety jeszcze nie sprzedają. Pojechałem zatem w nieznane ze znanymi sobie ludźmi, bez oczekiwań, za to z mocnym postanowieniem, że przynajmniej raz w ciągu całego wyjazdu, wykonam swój ulubiony trening biegowy, który moim skromnym zdaniem jest prawdziwą esencją biegania. To trening za głosem serca bez strachu przed nieznanym. To trening, którego zawsze bałem się najbardziej, bo ma w sobie mnóstwo tajemniczości, elementów przygody, a co najważniejsze jest zupełnie niepowtarzalny. Żeby móc wykonać ten trening, musisz spełnić kilka warunków. Najważniejszym jest konieczność biegania w miejscach, w których jeszcze nigdy w życiu nie byłeś. Czy to warunek trudny do spełnienia? Niekoniecznie, co potwierdzam własnym doświadczeniem. Kiedyś w trakcie biegania po moim rodzinnym miasteczku, doszedłem do wniosku, że biegam wciąż po tych samych trasach. W pierwszym momencie to było straszne doświadczenie, bo zacząłem sobie myśleć, że jestem zaprogramowanym robotem, który machinalnie ugniata te same ścieżki.

Mimo tysiąca różnych wariantów, zawsze wybierałem sprawdzone trasy, które niczym mnie nie zaskakiwały. Wtedy zdałem sobie sprawę, że pomimo kilkunastu tysięcy kilometrów w nogach i ponad 20 latach życia w mojej niewielkiej mieścinie, wciąż istnieją miejsca, przez które nigdy nie przebiegłem. Postanowiłem wykorzystać tę błyskotliwą auto-obserwację i zacząłem regularnie uprawiać biegową przygodę. Ogromnym plusem tego rozwiązania jest fakt, że nie musisz lecieć na drugi koniec świata, aby móc go doświadczyć. Najlepsza przygoda może czaić się tuż za rogiem Twojego mieszkania.

Serio!
 
W tym treningu bardzo ważna jest ignorancja. Odkryłem to szwendając się po ulicach Nowego Jorku na kilka dni przed maratonem. To właśnie tam odkryłem w sobie pierwiastek ignoranta, który nie lubi zgłębiać wiedzy o miejscu, do którego podróżuje. Powód? Jest prosty. W nowym miejscu wolę sam wyznaczać własne szlaki niż przecierać te, które ktoś opisał, polecił, zarekomendował. Dla mnie poruszanie się po miejscach z przewodników jest po prostu nudne, oklepane i za bardzo przesiąknięte filtrami rzeczywistości innej osoby. Stawiam na przygodę, która nie zawsze jest łatwa i przyjemna, ale przynajmniej jest prawdziwą podróżą wgłąb siebie, w której najlepszym planem jest zwyczajny brak planu.
 
Ostatnio byłem na spotkaniu z panem Markiem Kamińskim, tuż przed jego wyprawą na trzeci biegun. Pan Kamiński całkiem niedawno wyruszył w podróż od bieguna rozumu do bieguna wiary, który zaczyna się w Kaliningradzie, a kończy w Santiago de Compostela. W trakcie 100 dni pielgrzymki, nasz znany podróżnik pokona pieszo ponad 4 tys. kilometrów jako pielgrzym. Więcej o wyprawie możecie przeczytać tutaj. Wracając do spotkana: tuż po jego oficjalnej części, wszyscy goście mieli możliwość zadania dowolnego pytania naszemu wspaniałemu podróżnikowi. Większość pytań odnosiła się do przyszłości, planów oraz tego co będzie "gdy". Na większość pytań, pan Marek odpowiadał bardzo konsekwentnie: zobaczymy, co przyniesie droga. "Zobaczymy co przyniesie droga" - to zdanie wracało do mnie jak bumerang i wraca do dziś. Odnalazłem w tych słowach niesamowitą głębię i inspirację. Myślę sobie, że my ludzie zostaliśmy zaprogramowani przez system, rodziców, media, szkołę, w taki sposób, by ciągle zapewniać sobie bezpieczeństwo. Czym ono jest? Zabezpieczeniem przyszłości. A czym jest zabezpieczanie przyszłości? To stała praca, przewidywalny tryb dnia, zaplanowane wakacje, stałość, zamartwianie się o przyszłość i szereg innych rzeczy, których nie rozumiem. Będąc bardziej precyzyjnym, to zaprzątanie sobie głowy różnymi bezsensownymi pytaniami. A co będzie jak stracę pracę? A co będzie jak się zgubię w nowym miejscu? A co będzie jak zacznie padać? A co będzie jak...
 
A co będzie JAK zabiera życiu SMAK, dlatego zawsze gdy jestem w nowym miejscu, to wykonuję swój sprawdzony, ale na zawsze niewiadomy trening za głosem serca. Jak go wykonać?
 
1. Ubierasz się adekwatnie do pogody, do kieszeni chowasz kilka złotych i jakąś zdrową, energetycznie przekąskę.
2. W miejscu swojego pobytu zostawiasz całą technologię jaką masz, czyli: telefon, mp3, zegarek z GPSem itp.
3. Jeśli znajdujesz się w miejscu, którego totalnie nie znasz, to plus dla Ciebie. Jedyne czego potrzebujesz, to zapisanie dokładnego adresu swojego aktualnego zamieszkania (na wypadek gdyby...).
4. Wychodzisz z budynku i zaczynasz przygodę. Biegniesz tam, gdzie poprowadzi Cię serce/intuicja/nazwijtojakchcesz. Pod uwagę bierzesz swoje aktualne możliwości.

Trening za głosem serca w praktyce

Wykonałem ten trening dwa dni temu. Na dworze padał śnieg, wiał wiatr i nie było zbyt przyjemnie - to była typowa, zimowa pogoda, którą uwielbiają misie w ciepłych kapciach. Mimo wszystko postanowiłem pobiec za głosem przygody. Skręciłem w lewo i zacząłem biec w dół. Co jakiś czas mijały mnie lokalne auta, a w powietrzu dominowała szarość i wilgoć. Przez pierwsze minuty biegu swoją uwagę koncentrowałem tylko na widokach. Po chwili dobiegłem do ronda, obok którego stał wielki kamień z tabliczką AXAMS. Jak się okazało, ta piękna miejscowość dwukrotnie gościła Igrzyska Olimpijskie. Na rondzie pobiegłem w lewo. Wybrałem długą i stromą miejską drogę, która zachęciła mnie totalnie nie wiem czym. Z każdym kilometrem intuicyjnie czułem, że jestem bliżej celu. Intuicja mnie nie zawiodła. Dobiegłem do miejsca, które w kilka sekund zamieniło się w krainę z moich najpiękniejszych snów. Dookoła totalna cisza. Wszystko pokryte świeżym puchem. Co chwilę mijałem małe, drewniane, alpejskie chatki, które były tak piękne, że celowo zwalniałem, by ze spokojem podziwiać ich urok. Po kilkuset metrach byłem już w miejscu, w którym mieszkała już tylko natura. A potem to już tylko...
  • nieskazitelnie czyste powietrze,
  • szum lasu,
  • prawdziwa samotność długodystansowca,
  • pustka w głowie,
  • delikatny wiatr, który zdmuchiwał śnieg z drzew,
  • śnieg po kostki, który zafundował mi doskonały trening siłowy,
  • najlepszy smak wody z górskiego potoku.
Choćbym nie wiem jak chciał, nie dam rady opisać tego doświadczenia. To był jeden z piękniejszych biegów w moim życiu. A to wszystko bez planu, bez znanej trasy, bez myślenia gdzie dobiegnę. Po prostu przygoda. Kilka tego typu biegów odbyłem na Hawajach, Nowym Jorku, w Warszawie i swoim rodzinnym Józefowie. I wiecie co? Niemal każdy bieg zmobilizował mnie do wchodzenia w interakcję z ludźmi. Do pytania o to, gdzie jestem. Do szukania drogi powrotnej do domu. Do zagadywania ludzi, którzy potrafili się uśmiechnąć, tak bez powodu.
 
Piękne w tym wszystkim jest również to, że po takich kilku biegach człowiek nabiera odwagi i zaufania do siebie. To wszystko dzięki temu, że w końcu na chwilę odrywamy się od technologii, od telefonu, od ekranu komputera i zdajemy się w 100% na samych siebie. To wyzwala naturalne, pierwotne instynkty, dzięki którym człowiek wydaje się być bardziej ludzki i mniej przypomina robota.
 
Polecam bieganie za sercem. Takie drobne odstępstwo od zaplanowanego treningu naprawdę robi dobrą robotę.
 
Biegniemy? :)

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.