To będzie prawdopodobnie najważniejszy tekst jaki napiszę w całym swoim życiu na temat biegania. W przyszłym roku minie 10 lat odkąd zacząłem regularnie ubierać biegowe odzienie i ruszać przed siebie w tempie jednostajnym, przyspieszonym, jednostajnie przyspieszonym lub sinusoidalnym. Gdy zacząłem, celem mojego biegania była budowa formy do zdania testów interwałowych, które były konieczne do zostania sędzią piłkarskim. Z początkowego środka prowadzącego do celu, moje bieganie przez wszystkie te lata zmieniało swoje oblicza. Czasem je kochałem, czasem nienawidziłem. Czasem wiedziałem za co kocham lub za co nienawidzę, a czasem niekoniecznie. Bywały momenty kiedy biegałem rzadko, bywały kiedy biegałem często. W ciągu dekady moje życie zmieniało się wielokrotnie o 180 stopni (gdyby zsumować to pewnie łącznie o 180 000 stopni), przynosząc miłe i gorzkie niespodzianki, lata tłuste i chude. Jedno było niezmienne - BIEGANIE…

Aktualnie w najlepsze trwa sezon maratońskich startów ludzi „normalnych”, czyli takich, którzy biegają maraton 1-3 razy w roku. Zatem jest to dla nich coś jeszcze bardziej wyjątkowego niż dla mnie. Z radością czytam tę wylewającą się w mediach społecznościowych radość. Radość wyrażaną na tysiące sposobów, z tysiąca różnych powodów. Jedni piszą o życiówkach, inni o zostaniu szczęśliwymi debiutantami, następni o przepięknej atmosferze, przyjaciołach, dzieciach, małych porażkach i radościach odniesionych na trasie. Na koniec zostawiam tych, którzy napisali, że „najważniejsze, że jest medal”. W pierwszej chwili uznałem, że to niedorzeczne, medal jak medal, kawałek metalu, który dostaje każdy. Po chwili jednak przyszła refleksja, że przecież medal, podobnie jak pieniądze, jest równowartością czyjejś pracy, zapłatą za wysiłek, nagrodą za sukces. Zatem niech będzie, medal także jest ważny. Natomiast jeśli chodzi o mnie, przez 9 lat nie umiałem sobie odpowiedzieć na to pytanie: „Co jest najważniejsze w bieganiu?”. Wiadomo, ważnych powodów może być mnóstwo lub może też nie być ich wcale. Ale dzisiaj, stało się, po raz pierwszy znam odpowiedź. Najważniejsze w bieganiu jest to, że… JEST! Po prostu, stałe, niezmienne, obecne zawsze, czekające, niekapryśne, pokorne i cierpliwe. Niezależnie od regularnie zmieniających się planów, krzyżujących się szyków, rzucanych nam pod nos okazji lub kłód pod nogi. Mówi się, że jeśli chce się rozśmieszyć Boga, należy mu opowiedzieć o swoich planach. Co, jeśli powiemy mu, że mamy w planie bieganie?

Tak. Bieganie jest wolnością, której chcemy się podporządkować. Być może jest to najbardziej wartościowa ze „stałych” obecnych w naszym życiu. Ciężko jest zrealizować zgodnie z planem jeden dzień, a co dopiero tydzień, miesiąc, rok, dekadę… Odkąd wyruszyłem na biegowe szlaki zmieniało się w moim świecie wszystko. Zmieniały się uczelnie, pracodawcy, miejsca zamieszkania, samochody, znajomi, przyjaciele, członkowie rodziny, miłości, sympatie, wrogowie, umiejętności, zainteresowania, odwiedzane miejsca, kraje, kontynenty, stan zdrowia, portfela, umysłu, kilogramy na wadze, biegowe buty i zegarki… W tym czasie, niezależnie od wszystkiego, bieganie było obecne zawsze. Niezależnie od pory roku, stanu zdrowia, natłoku spraw, sukcesów i problemów, zmienianych szerokości geograficznych. Biegałem i jeździłem na zawody w czasie studiów, kolejnych prac (często naginając grafiki i urlopy do niemożliwości), 40 stopniowych upałów i 25 stopniowych mrozów. Biegałem po górach, pustyniach, centrach największych miast, zamarzniętych jeziorach... W ciągu tych lat odwiedziłem też wszystkich lekarzy, ortopedów, fizjoterapeutów, endokrynologów, kardiologów…Skręcałem kostkę, kolano, nabawiałem się zapaleń achillesów, powięzi piszczeli, wreszcie zerwałem więzadło krzyżowe przednie w kolanie. Nawet wtedy pierwszą myślą było: „o kurde, co ja będę robił bez biegania, co zrobię z tym niezagospodarowanym czasem wolnym?”. Nie, nawet gdy nie mogłem chodzić, bieganie było obecne. Z jeszcze większą intensywnością snułem plany, marzenia, odwiedzałem biegowe portale, czytałem biegowe książki. Nawet ta namiastka była dla mnie punktem odniesienia, miejscem niezmiennym, trwałym, bezcennym. 

Życie jest niekończącą się przygodą pełną niespodzianek. Każdy dzień przynosi nieoczekiwane rozstrzygnięcia. Miłe lub kłopotliwe, czasem nawet tragiczne. Gdy w minionym roku byłem na pogrzebie mojego kolegi z klasy, nie mogąc dojść do siebie po otrzymaniu informacji o jego śmierci, dopiero w czasie kazania w kościele uspokoiłem się. Uspokoiłem, dlatego, że w odpowiedzi na tę tragedię i kruchość życia, stwierdziłem, że nie ma na co czekać i po przyjściu do domu zapisałem się na nieśmiało planowany od kilku lat start w biegu na 100 kilometrów. Był to kojący powrót do bezpiecznej, biegowej bazy, tak niezmiennej i obecnej na moje każde zawołanie. W natłoku codzienności, ubranie biegowych butów, spodenek i koszulki jest teleportacją do innego wymiaru. Miejscem do którego każdy z nas może się przenieść, kiedy tylko ma ochotę. To regularne katharsis, czy może nasz tybetański klasztor medytacji, są niezmiennie dostępne na wyciągnięcie ręki. Kiedy ktoś mówi, że pójdziemy do Nieba lub Piekła, niech spróbuje biegania – Nieba dostępnego tu i teraz, od zaraz. Nie ważne, czy masz 10, 20, 50, czy 79 lat. Nie ważne, czy jesteś z biednego lub bogatego domu. Nie ważne, czy mieszkasz na wsi, czy w wielkim mieście. Nie ważne, czy mieszkasz sam, czy masz piątkę dzieci na głowie. Na bieganie jest miejsce zawsze! Nawet jeśli Twoje zdrowie nie pozwala na czerpanie radości z biegowej wolności, równie dobrze możesz je zastąpić spacerami nordic walking, jazdą na rowerze, pływaniem, grą w petanque, czy jakąkolwiek aktywnością. Sens będzie ten sam – czas tylko dla siebie, swoich myśli, moment na złapanie oddechu, spojrzenia z dystansu, a przy okazji zadbania o swoją kondycję.

Mimo, że odbyłem już prawie setkę lotów samolotem, a spora część mojego życia związana jest z turystyką, z niesłabnącą siłą boję się latać. Bardziej niż samej myśli o locie, boję się braku wpływu na cokolwiek od startu do lądowania. Pewien mądry człowiek próbował mnie przekonać kilka lat temu, że ten strach jest bezsensowny właśnie dlatego, że nie mam wpływu na to co się stanie. Skoro więc, nie mogę nic zmienić, to po co się stresować. Strach niczego nie zmieni, trzeba się wyluzować. Dobrze jest więc złapać się jakiejś przyjemnej myśli o czymś, nad czym mamy kontrolę. Podobnie w życiu. Niezależnie od (nie)oczekiwanych sukcesów, czy planów „spalonych na panewce”, awarii samochodów, przeziębień, niesprawiedliwego szefa, czy profesora, bolących zębów, spóźniających się tramwajów, korków, czy hałasujących psów sąsiada – warto mieć szalupę,  którą można odpłynąć w każdej chwili na naszą (bez)ludną wyspę.

Jeśli więc poszukujecie czegoś w rodzaju Kamienia Filozoficznego, czy innego „klucza do życia”, myślę, że już go znaleźliście. Bieganie (i czytanie*) jest tym złotym panaceum.

Mateusz Banaś

* - Bieganie i czytanie – prelekcja Willa Smitha z 2009 roku

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.

Wysłane przez tomeq (niezweryfikowany) w czw., 2017-05-04 15:35

bardzo fajny tekst Mateuszu. tez tak masz czasem,ze chcesz od biegania odpoczac, by za nim potem zatesknic?

Wysłane przez Autor (niezweryfikowany) w pt., 2017-05-05 07:40

O tak, bardzo często tak mam ;)