Jeśli chcesz biegać szybko, jeśli marzysz o poprawianiu rekordów życiowych, nie wspominając ściganiu się z najlepszymi w mieście, kraju, a potem na świecie, to... najważniejszą cechą jaką musisz posiąść, aby to zrobić jest UMIEJĘTNOŚĆ OPANOWANIA SWOJEGO UMYSŁU :) a nawet jeśli masz "gdzieś" rywalizację, to umiejętność świadomego kontrolowania swoich myśli na pewno się przyda. Szczególnie w dzisiejszych zabieganych czasach.

W byciu najlepszym nie wystarczy talent i ciężka praca. Na bardzo wysokim poziomie sportowym, a już na pewno na najwyższym poziomie rywalizacji, wygrywa ten, kto potrafi zbratać się z bólem. Nie ma się co oszukiwać, że bieganie na czas jest przyjemne. Z założenia nie jest i nie będzie. Tutaj przekraczanie własnych granic i nieustanne przesuwanie poprzeczki jest wpisane w niepisane reguły gry. Tu nie ma miejsca na rozczulanie się nad sobą, na "odpuszczanie" w momentach kryzysu, ani tym bardziej na bieg w strefie komfortu. Tutaj musisz przyśpieszyć jak już totalnie nie masz siły, a każda część Twojego ciała błaga o zakończenie biegu... Zatem jeśli chcesz biegać lepiej, jeśli chcesz poprawiać życiówki, musisz nauczyć się zarządzać bólem. W idealnym świecie najlepiej jest po prostu ten ból pokochać, tęsknić za nim, pragnąć go jak człowiek, który od paru minut jest pod wodą i pragnie tlenu.
 
Jeśli chcesz być mistrzem, musisz pokochać ból. Nie ma dróg na skróty. Takie jest właśnie bieganie na czas. Przekraczanie własnych granic to podążanie ścieżką bólu i świadomego cierpienia. Czy to zdrowe? Czy to normalne? Czy można inaczej? Dlaczego ludzie świadomie decydują się na cierpienie, co prawda zazwyczaj krótkotrwałe, trwające od kilku do kilkunastu minut, ale jednak INTENSYWNE cierpienie? Czy cierpienie na trasie biegu, czy konieczność realizowania bardzo trudnych treningów, których głównym zadaniem przecież też jest cierpienie (a w zasadzie przyzwyczajanie organizmu do odzwierciedlania warunków startowych), rekompensuje poprawienie życiówki, którą jest DE FACTO zmiana cyferki? A może ta zmiana cyferki to tylko powierzchowne patrzenie na ten temat bycia lepszą wersją siebie?
 
Nie jestem tu po to, aby odpowiadać na pytania, bo nie mam prawa odpowiadać za kogoś. Mogę odpowiadać tylko za siebie. Biegam, bo kocham to robić, po prostu. Moja miłość jest bezwarunkowa - nie musi spełniać żadnych warunków. Dlatego gdyby od jutra, nagle, przestała istnieć rywalizacja i nikt na świecie nie biegłby oprócz mnie, to i tak bym to robił. W bieganiu najbardziej napędza mnie świadomość, że mogę to robić. To mi wystarcza. Bieganie jest moim sposobem na wolność w świecie, który na każdym kroku chce nam tę wolność zabrać. Przez większą część czasu spędzanego na bieganie, biegam dla przyjemności i w strefie komfortu. Moment, w którym daję z siebie zdecydowanie więcej, moment, w którym cierpię, zazwyczaj przychodzi w czasie zawodów. To tam daję z siebie wiele, to tam kocham dać z siebie wszystko na ostatnich metrach i w pewnym sensie, to cierpienie, które przychodzi pod koniec biegu jest dla mnie ogromną przyjemnością. Lubię wpaść na metę z poczuciem, że nie byłbym w stanie pobiec nawet o sekundę szybciej. Choć... prawda jest taka, że tylko raz w życiu nie mogłem wstać po przekroczeniu mety przez kolejnych 30 minut. Z tego punktu widzenia, myślę, że nigdy nie dałem z siebie naprawdę wszystkiego. Jeden z najlepszych maratończyków na świecie Yuki Kawauchi jest znany nie tylko ze świetnych wyników, ale przede wszystkim ze stylu, w jakim biega. Ten niesamowity Japończyk przesuwa tak daleko swoje granice, że niemal na mecie każdego biegu wpada nieprzytomny. Nieprzytomny na tyle, że często konieczna jest interwencja medyczna...
 
Ja, Mateusz Jasiński mam dość niską (choć... to tylko intuicja, bo nikt jeszcze nie stworzył uniwersalnej skali cierpienia) tolerancję na ból i m.in z tego powodu raczej nie będę w tym życiu ścigał się z najlepszymi, gdyby to miał być mój cel. Na ostatnim biegu Niepodległości, na którym pobiegłem 37:13 na 10km uświadomiłem sobie, że unikam bólu i pewnie też dlatego nie jestem w stanie odzwierciedlić swojego prawdziwego potencjału. Świadczy o tym fakt, że ostatni kilometr pobiegłem dokładnie w 3 minuty i 13 sekund (a średnie tempo mojego biegu wyniosło 3'41''). Tak mocny finisz świadczy o potężnych rezerwach, szczególnie, że na 8 kilometrze, który pokonałem w 3'44'', mój umysł stwierdził, że nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani grama dodatkowej energii...

Do czego zmierzam w tym tekście? M.in do tego że w każdym z nas drzemią niesamowite możliwości, tylko często boimy się po nie sięgnąć. Poza tym droga do sukcesu jest według mnie drogą cierpienia. Wzorujemy się na mistrzach, często chcemy być jak oni, ale zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z jakimi wyrzeczeniami wiąże się już samo wstąpienie na drogę, nie mówiąc już o byciu na ścieżce prowadzącej do spektakularnego sukcesu. Marzysz o sukcesie w bieganiu? Świetnie. W takim razie najpierw naucz się cierpieć i pokochaj ból.

Dyskusja

CAPTCHA
To pytanie sprawdza czy jesteś człowiekiem i zapobiega wysyłaniu spamu.

Wysłane przez ozz87 (niezweryfikowany) w czw., 2016-11-17 14:29

uważam, że bieganie na skraju swojej wytrzymałości powinno być zarezerwowane dla zawodowców i ścigaczy (którzy mają specjalne diety, trenera, tryb życia zorganizowany pod treningi), natomiast amatorzy tacy jak ja, którzy biegną powiedzmy 10 km w 50 minut powinni robić treningi i biegi wytrzymałościowe ale w ramach swoich możliwości. Sam ostatnio przejechałem się na ściganiu z samym sobą (podczas biegu niepodległości własnie zacząłem się dusić, dostałem dziwnego skurczu w klatce i mroczek przed oczami). Dlatego teraz odpuszczam i biegam dla przyjemności głównie.

Wysłane przez Katarzyna (niezweryfikowany) w czw., 2016-11-17 14:59

A co sprawilo ze ostatni km przebiegles w 3'13'' skoro na 8mym w 3'44'' gdzie wydawalo sie ze nic juz nie wyciszniesz? :)

Wysłane przez Katarzyna (niezweryfikowany) w czw., 2016-11-17 15:00

A co sprawilo ze ostatni km przebiegles w 3'13'' skoro na 8mym w 3'44'' gdzie wydawalo sie ze nic juz nie wyciszniesz? :)

Wysłane przez Mateusz Jasiński w pt., 2016-11-18 13:50

9 kilometr zwolniłem do 3'50'' i nieco się zregenerowałem, kryzys odpuścił, odpuścił na tyle, że postanowiłem sobie, że ostatni kilometr zbiorę się w sobie mimo wszystko. i tak zrobiłem :) pomogla adrenalina i mocny doping na końcu - to jest właśnie ta magia biegów masowych